Z In Flames było mi już od dłuższego czasu nie po drodze, bo już od dłuższego czasu grali nie wiadomo co (vide "Soundtrack..." i "Come Clarity"). Nie śledziłem wieści z ich obozu i średnio mnie obchodziła nadchodząca płyta. Jednak po obejrzeniu w telewizji - nawiasem była to 4FunTV - hail to underground :) - klipu "The Mirrors Truth" już wiedziałem, że z płytą warto się zapoznać. I faktycznie, bo chociaż z okresem sprzed "Claymana" najnowsze dokonanie IF nie łączy prawie nic, jednak płyta jest bardzo przyjemna do posłuchania i... pooglądania.
Zacznę może od tego drugiego. Zaopatrzyłem się w „snob-edition" krążka. Ślicznie wydany digipak, wzbogacony o DVD "making of...", dodatkowo zapakowany w slipcase. Takie wydanie nawet przyjemnie ot tak w ręce potrzymać. Oprawa graficzna krążka wykonana w ciekawym, nieco komiksowym stylu, nietypowym jak na metalowe wydawnictwa.
Muzyka na nim zawarta jest wyjątkowo przyjemnym kąskiem melodyjnego i przebojowego grania. Niewątpliwie, jest to najłągodniejsza pozycja w dotychczasowym dorobku In Flames. Mnóstwo tu harmonijnych gitarowych ornamentów, wreszcie wróciły solówki, które IF zgubili w okresie „Clamana”, screaming Andersa nie irytuje już emo-nutkami, natrętnie wstawianymi pod koniec każdego wersu, często i chętnie posługuje się on czystymi lub „około-czystymi” wokalami. Gitarowe riffy, mimo że nie wypruwają flaków swoją ostrością ani ciężarem, są całkiem dynamiczne i konkretne.
Co do poszczególnych kawałków, to trzymają one mniej więcej ten sam poziom. Każdy z nich zawiera swoje „smaczki” utrwalające je w pamięci słuchacza, czy to w postaci przebojowych refrenów, czy gitarowych melodii czy to zwolnień, pozbawionych przesterów, czy też fragmentów akustycznych. Jeśli chodzi o mnie, to najbardziej mi przypadły do gustu „The Mirrors Truth” – świetny, dynamiczny riff, śpiewny refren, melodyjna solówka „Alias” – utrzymany w wolniejszym tempie, z ciekawym klawiszowym motywem przewodnim i kolejnym zapadającym w pamięć refrenem, ładną akustyczną solówką w środkowej części utworu, „Disconnected” – galopada na początku utworu, zmieniająca się rozciągniętymi nutami w refrenie. Natomiast zupełnie nie trafia do mnie „The Chosen Pessimist” – bardzo długa ballada z nieco irytującą manierą wokalną Andersa – w tym kawałku miejscami brzmi jak karykatura Bono z U2, nie wnosząca w zasadzie nic, może poza niezłym riffowaniem w drugiej połowie utworu.
A zatem, „A Sense Of Purpose” to bardzo przyjemna pozycja, która u mnie wspaniale się sprawdza jako odtrutka na wszelkiej maści deathowo-thrashowe wygrzewy, będące moim chlebem powszednim w muzyce.
Zacznę może od tego drugiego. Zaopatrzyłem się w „snob-edition" krążka. Ślicznie wydany digipak, wzbogacony o DVD "making of...", dodatkowo zapakowany w slipcase. Takie wydanie nawet przyjemnie ot tak w ręce potrzymać. Oprawa graficzna krążka wykonana w ciekawym, nieco komiksowym stylu, nietypowym jak na metalowe wydawnictwa.
Muzyka na nim zawarta jest wyjątkowo przyjemnym kąskiem melodyjnego i przebojowego grania. Niewątpliwie, jest to najłągodniejsza pozycja w dotychczasowym dorobku In Flames. Mnóstwo tu harmonijnych gitarowych ornamentów, wreszcie wróciły solówki, które IF zgubili w okresie „Clamana”, screaming Andersa nie irytuje już emo-nutkami, natrętnie wstawianymi pod koniec każdego wersu, często i chętnie posługuje się on czystymi lub „około-czystymi” wokalami. Gitarowe riffy, mimo że nie wypruwają flaków swoją ostrością ani ciężarem, są całkiem dynamiczne i konkretne.
Co do poszczególnych kawałków, to trzymają one mniej więcej ten sam poziom. Każdy z nich zawiera swoje „smaczki” utrwalające je w pamięci słuchacza, czy to w postaci przebojowych refrenów, czy gitarowych melodii czy to zwolnień, pozbawionych przesterów, czy też fragmentów akustycznych. Jeśli chodzi o mnie, to najbardziej mi przypadły do gustu „The Mirrors Truth” – świetny, dynamiczny riff, śpiewny refren, melodyjna solówka „Alias” – utrzymany w wolniejszym tempie, z ciekawym klawiszowym motywem przewodnim i kolejnym zapadającym w pamięć refrenem, ładną akustyczną solówką w środkowej części utworu, „Disconnected” – galopada na początku utworu, zmieniająca się rozciągniętymi nutami w refrenie. Natomiast zupełnie nie trafia do mnie „The Chosen Pessimist” – bardzo długa ballada z nieco irytującą manierą wokalną Andersa – w tym kawałku miejscami brzmi jak karykatura Bono z U2, nie wnosząca w zasadzie nic, może poza niezłym riffowaniem w drugiej połowie utworu.
A zatem, „A Sense Of Purpose” to bardzo przyjemna pozycja, która u mnie wspaniale się sprawdza jako odtrutka na wszelkiej maści deathowo-thrashowe wygrzewy, będące moim chlebem powszednim w muzyce.
8/10 - przyjemne zaskoczenie