Kolejna wielka premiera tego roku. Po niezliczonej ilości przesłuchań albumu „Dechristianize”, który swojego czasu stał się dla mnie nie lada objawieniem, nie pozostawało mi nic innego, jak z zapartym tchem czekach na jego następcę. Wieści które docierały z obozu Vital Romains w trakcie prac nad nową płytą były jak najbardziej obiecujące – okazało się bowiem że współpraca kapeli z Glenem Bentonem nie była jednorazowym zdarzeniem i uświetni on swoim nietuzinkowym growlem również „Icons Of Evil”. W wywiadzie z Davem Suzuki padła też obietnica, że tym razem panowie bardziej przyłożą się do brzmienia, co również nie mogło nie cieszyć, bo jedną z nielicznych wad poprzedniego wydawnictwa była wyjątkowo niedbale nagrana perkusja, w szczególności irytujący saint-angerowski kartonowy werbel.
Po nad wyraz mocnym „Dechristianize” poprzeczka była ustawiona bardzo wysoko. Jedak jak to mówią, nic trudnego dla chcącego. „Icons Of Evil” przebija swoją poprzedniczkę pod każdym niemal względem. Osiem epickich, ponad siedmiominutowych kawałków w wykonaniu klasyków gatunku to nie lada gratka dla fana death metalu. Podobnie jak na poprzednim albumie, epatująca opętanymi blast beatami ekstremalna deathowa sieczka na ponaddźwiękowych obrotach co chwilę zmienia się pompatycznymi zwolnieniami. Tak samo jak na „Dechristianize” aż roi się tu od elementów heavy i power metalu. Za taki stan rzeczy odpowiada oczywiście przede wszystkim człowiek-orkiestra Dave Suzuki, który na „Icons Of Evil” przeszedł samego siebie. Każda kompozycja jest przesycona jego grą solową, i pokuszę się na stwierdzenie, że takich "kwiatków" w deathmetalu nie gra oprócz niego nikt. Pomiedzy fruwającymi, niezwykle melodyjnymi partiami gitary wiodącej a bezkompromisową rzezią riffów Tony'ego Lazaro tworzy się niesamowity kontrast, na którym to polega cała siła i oryginalność tego zespołu. Kolejna w tym roku płyta, której wstyd nie mieć - wio do sklepu, drodzy metale ;)
Po nad wyraz mocnym „Dechristianize” poprzeczka była ustawiona bardzo wysoko. Jedak jak to mówią, nic trudnego dla chcącego. „Icons Of Evil” przebija swoją poprzedniczkę pod każdym niemal względem. Osiem epickich, ponad siedmiominutowych kawałków w wykonaniu klasyków gatunku to nie lada gratka dla fana death metalu. Podobnie jak na poprzednim albumie, epatująca opętanymi blast beatami ekstremalna deathowa sieczka na ponaddźwiękowych obrotach co chwilę zmienia się pompatycznymi zwolnieniami. Tak samo jak na „Dechristianize” aż roi się tu od elementów heavy i power metalu. Za taki stan rzeczy odpowiada oczywiście przede wszystkim człowiek-orkiestra Dave Suzuki, który na „Icons Of Evil” przeszedł samego siebie. Każda kompozycja jest przesycona jego grą solową, i pokuszę się na stwierdzenie, że takich "kwiatków" w deathmetalu nie gra oprócz niego nikt. Pomiedzy fruwającymi, niezwykle melodyjnymi partiami gitary wiodącej a bezkompromisową rzezią riffów Tony'ego Lazaro tworzy się niesamowity kontrast, na którym to polega cała siła i oryginalność tego zespołu. Kolejna w tym roku płyta, której wstyd nie mieć - wio do sklepu, drodzy metale ;)
9/10 - death z najwyższej półki
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz