W ubiegłym roku nakładem Mystic Productions ukazała się płyta „Początek ery nienawiści / I odpuść nam nasze winy” jednego z nadwornych zespołów tej wytwórni, „pięciu wspaniałych chłopców z piekła”, czyli Frontside. Zaznajomieni z twórczością tej sosnowieckiej ekipy bez trudu odczytają z nazwy, że mamy tu do czynienia z „odgrzewaniem kotleta”, zawarty bowiem na płycie materiał nowym bynajmniej nie jest. Płyta zawiera drugi pełnowymiarowy album zespołu „I odpuść nam nasze winy” z roku 2002 oraz wydaną dwa lata wcześniej pięcioutworową epkę „Początek ery nienawiści”. Reedycja tych dwóch albumów na jednym CD w nowej szacie graficznej na pierwszy rzut oka wydaje się być uzasadnionym posunięciem, ponieważ nakład polskojęzycznej wersji albumu „I odpuść…” jest już ponoć dawno wyprzedany, natomiast epki „Początek…” w regularnym obiegu na próżno było szukać. Jednak forma w której zostały one wydane posiada według mnie jedną zasadniczą wadę, o której za chwilę.
Płytę otwierają pięć numerów pochodzących z jak głosi opis we wkładce „pierwszego profesjonalnie nagranego materiału Frontside”. Mamy jednak do czynienia z dość surowym brzmieniem. Szczególnie niekorzystnie wypada tu wokal – kiedy w połowie pierwszego kawałka następuje zwolnienie z recytacją, a następnie partią czystego wokalu, trudno się oprzeć wrażeniu że została ona nagrana przez mikrofon przykryty rękami. Jednak co się tyczy kompozycji i wykonawstwa, mamy tu już w pełni sprawny zespół z ukształtowanym stylem. Nie ma tu jeszcze tylu elementów metalu co na późniejszych płytach sosnowieckiego kwintetu, podstawę stylu stanowi hardcore. Kompozycje są oparte na dynamicznych riffach z zachowaniem odpowiedniej proporcji czadu i melodii, gęsto przyprawione blastami, ciężkie zwolnienia oraz wokale przechodzące płynnie od growli, poprzez kwiczenie zarzynanej świnki i hardcore’owe zdzieranie gardła, aż po fragmenty śpiewane czystym wokalem i melodeklamacje oraz proste aczkolwiek całkiem sensowne solówki. Jednak co się tyczy wokalu – Astek moim zdaniem nie jest równie przekonujący we wszystkim co robi – np. wspomniane czyste śpiewanie niezbyt mu wychodzi, to samo można powiedzieć o wysokim skandowaniu, które w jego wykonaniu miejscami wręcz śmieszy. Najlepsze kawałki to „Dlaczego?” -wściekły, epatujący blastami początek utworu ustępuje miejsca ciężkiemu zwolnieniu w drugiej połowie kawałka, oraz „Przebudzenie”, w takt którego głowa sama zaczyna headbanging, a ciało podrywa się do pogowania. Do minusów zaliczę natomiast „Five Beautiful Guys From Hell”, głównie za zaduffany tekst, który by zdecydowanie bardziej pasował do płyty hiphopowej i wspomniane wokalne niedociągnięcia Astka. O ile epka w całości pozostawia pozytywne wrażenie, o tyle jednak umieszczenie jej na początku płyty, przed daniem głównym, czyli albumem „I odpuść nam nasze winy” wydaje się pomysłem dość niefortunnym. Dużo lepiej by się tej płyty słuchało, gdyby owe pięć utworów były umieszczone na końcu, w ramach bonusów.
Od pierwszych dźwięków „Nie podnoś ręki na stwórcę”, poprzedzonego diabelskim intrem, słychać że tu mamy do czynienia już z w pełni profesjonalnie nagraną płytą. Głównymi atutami tu jest ciężar (świetne mięso na gitarach) i selektywność, natomiast wadą – nadmiar pogłosu w brzmieniu perkusji, przez co w szybszych fragmentach z blastami czad w wykonaniu Frontside traci nieco na przejrzystości. Astek już na szczęście nie porywa się do śpiewania, robi tylko to w czym jest dobry, czyli zdziera gardło. Kompozycje zawarte na drugim długograju sosnowieckiej ekipy są naznaczone o wiele większym wpływem death metalu, zarówno jego brutalnej odmiany („Nie podnoś ręki na stwórcę”), jak i bardziej melodyjnej, szwedzkiej szkoły („Płasz upodlonych”, „Wyklęty”). Frontside nie zapomina też o harcoreowych korzeniach, serwując nam wiele skocznych riffów („Początek końca ziemi”). Tu i ówdzie pojawiają się mocarne, ciężkie zwolnienia z niezwykle nisko strojonymi gitarami („Ostania wieczerza”). Najlepsze utwory na tej płycie to zaczynający się motorycznym riffem „Początek końca ziemi”, wspomniany „Płacz upodlonych”, urozmaicony kobiecym wokalem oraz masakrujący blastami „Wyklęty”. Co się tyczy warstwy tekstowej, liryki sosnowieckiego kwintetu są na tej płycie dokładnie takie same jak zawarta na niej muzyka – gniewne. W tamtym czasie Demon nawet nie myślał o tym że jego zespół za kilka lat zacznie śpiewać teksty o miłości. Jednak poziom artystyczny tych buntowniczych a poniekąd bluźnierczych liryków pozostawia wiele do życzenia. Zresztą podejmując się śpiewania po polsku, kapela świadomie naraża się na krytykę, gdyż jak wiadomo, każdy tekst brzmi sto razy mądrzej, głębiej i ładniej gdy jest napisany w języku obcym niż w ojczystym. Mimo szczerych chęci nie udało mi się w tych pompatycznie napisanych grafomańskich strofach doszukać głębszego sensu. Przykładem tego niech służy cytat z utworu „Ulice nienawiści”: „Moja specjalność to dzikie kłopoty / zgrabne tyłeczki wpatrzone w niebo”.
No cóż, nie jest to poezja śpiewana, w metalu moim zdaniem liczą się przede wszystkim dźwięki, nie słowa, a że akurat miłego dla metalowego ucha łojenia w muzyce Frontside nie brakuje, polecam tę płytę każdemu miłośnikowi ciężkich brzmień.
6/10 - minus oczko za kolejność utworów
6/10 - minus oczko za kolejność utworów
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz